AKTUALNOŚCI

Był szoferem Świętego

Dodano: 13.04.2014

markiewicz

Wywiad z bratem Marianem Markiewiczem, ze Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego, który pełnił posługę kierowcy tuż przed wyborem kardynała Karola Wojtyły na Papieża.

Jak to się stało, że brat został kierowcą przyszłego papieża?

W 1977 roku zostałem wysłany przez moje zgromadzenie do posługi na placówkę do Papieskiego Kolegium Polskiego w Rzymie. Tam zajmowałem się obsługą tego domu. Tam też mieszkał i zatrzymywał się w czasie swoich wizyt we Włoszech kardynał Karol Wojtyła. W czasie pobytu kardynała Wojtyły woziłem Go z lotniska, na różne spotkania, kongregacje i uroczystości polonijne. To były różne miejsca m. in. Monte Cassino, Kościół Polski czy niektóre z sanktuariów we Włoszech, szczególnie te w okolicach Rzymu. Ksiądz kardynał często zapraszany był na gościnne wykłady na uniwersytety. Dlatego też mogę powiedzieć, że byłem bardzo blisko najpierw kardynała Wojtyły, a potem papieża Jana Pawła II i zawsze byłem do Jego dyspozycji.

Jak długo brat pełnił służbę przy kardynale?

Prawie dwa lata, aż do wyboru na Stolicę Piotrową. Jeździliśmy też w góry i nad morze popływać, na basen do Ojców Werbistów, także miałem co robić. Nie da się ukryć i zresztą potwierdzi to wielu, że ksiądz Karol bardzo lubił obcować z naturą i wypoczywać w bliskości gór, morza i pięknych okolic. Na narty z księdzem Wojtyłą jeździli studenci z Krakowa, którzy w tym czasie byli na studiach, bo ja nie umiem się ślizgać (śmiech). I to tak trwało do śmierci Pawła VI. Potem było pierwsze konklawe, na którym wybrano na papieża kardynała Albino Lucianiego, który przyjął imię Jan Paweł I, ale jak wiadomo był to krótki pontyfikat, tylko 33 dni. I dalej nowe wybory i powrót kardynała Wojtyły z Polski do Watykanu.

Dalszą część tej historii zna chyba każdy katolik w Polsce. Jednak brat widział to wszystko z bliska, był w tych ważnych dniach przy przyszłym papieżu.

To było jeszcze w czasie żałoby po śmierci papieża Jana Pawła I. Ten okres trwał 9 dni. Przyjechałem po kardynała Wojtyłę na lotnisko. Już wtedy dało się wyczuć, że jest jakiś inny. Zamyślony i poważny. Na pewno miał ksiądz kardynał Wojtyła jakieś przeczucie co do tego, jak to się wszystko dalej potoczy. Są dzisiaj na to dowody, świadectwa różnych ludzi, którzy także byli w tym czasie blisko Niego. Kardynał Wojtyła przed konklawe jeździł na spotkania z kardynałami. Wtedy też bardzo ciężko zachorował ksiądz biskup Andrzej Deskur, który był Jego serdecznym przyjacielem. Poznali się jeszcze będąc młodymi kapłanami i razem studiowali. Tyle tylko, że ks. Karol Wojtyła wrócił do kraju przed rokiem 1956, a ksiądz Deskur już nie zdążył wrócić i potem już nie mógł. Mieszkał na Watykanie i w czasie wizyt księdza Wojtyły często spotykali się i rozmawiali. Biskup Deskur, jako pracujący w Stolicy Apostolskiej, potrafił pomóc, wiedział „w które drzwi zapukać” jak pewne, często trudne kwestie, załatwić bądź przyspieszyć. Tym bardziej czas po przybyciu i informacja o złym stanie zdrowia biskupa Deskura wpłynęła na kardynała Wojtyłę. Choroba była bardzo poważna. Biskup Andrzej Deskur przeszedł rozległy wylew, który spowodował paraliż. Wraz z kardynałem Wojtyłą odwiedziliśmy nawet tuż przed konklawe biskupa Deskura, który w tym czasie leżał w klinice Gemelli. Z kliniki pojechaliśmy wprost na konklawe i to zostało zarejestrowane i często później pokazywane, jak kardynał Wojtyła nim przechodzi do komnat Kaplicy Sykstyńskiej na obrady konklawe, żegna się z nami, z ks. Stanisławem Dziwiszem i ze mną.

Czy otrzymał brat jakieś specjalne polecenia i zadania w czasie trwania konklawe?

Wcześniej, nim zaczęło się konklawe, zawiozłem rzeczy kardynała do pokoju, który wylosował. Byłem w tym pokoju w czasie pierwszego i później drugiego konklawe. Wszędzie był ze mną ksiądz Stanisław Dziwisz, a potem wybór kardynała Wojtyły i wielka radość. Trudno po dziś dzień opisać tę radość, jaka nam wtedy towarzyszyła. Dzień po wyborze, wtedy już papież Jan Paweł II, rozwiązał konklawe i tego samego dnia udał się do kliniki Gemelli odwiedzić biskupa Deskura. To było wielkim zdziwieniem dla wszystkich, że wczoraj wybrany na papieża, a dzisiaj już w drodze. Także zaraz po wyborze, służby watykańskie poszukiwały ks. Dziwisza, który został wezwany i w dniu wyboru został zaprowadzony do papieża, aby się z nim spotkać.

Ale na tym nie skończyła się posługa brata przy Ojcu Świętym.

Następnego dnia po wyborze ks. Dziwisz spotkał się ze mną i powiedział mi: „Spakujemy resztę rzeczy i po kolacji zawieziemy papieżowi i będziesz miał okazję się z nim zobaczyć”. Po kolacji w trójkę wraz z księdzem biskupem Józefem Michalikiem, który w tym czasie był rektorem Domu Papieskiego, wyruszyliśmy do Watykanu. I po wejściu na piętro, gdzie były pokoje papieża ks. Dziwisz poprosił nas, żebyśmy udali się do kaplicy papieskiej i tam na niego zaczekali. Po wejściu do kaplicy jeszcze bardziej drżały nam kolana, bo jak nam, takim szaraczkom, chodzić po papieskich komnatach (śmiech). Uklękliśmy w progu i kiedy wrócił ks. Dziwisz, to wskazał nam na modlącego się na klęczniku przy ołtarzu papieża i powiedział, żebyśmy podeszli się przywitać. A że myśmy sobie z papieżem czasami po góralsku gwarzyli, to przywitaliśmy się i papież zapytał: „Co się tak po nocach włóczycie?” A my na to, że przyszliśmy Ojca Świętego odwiedzić. Papież wtedy powiedział: „To chodźcie, to może jako razem w tej chałupie nie zginiemy”. Wtedy w towarzystwie Ojca Świętego zwiedzaliśmy całe piętro papieskie. Byliśmy w jadalni, w sypialni papieża, w biurach, w których na co dzień urzędował i w pokoju z oknem, z którego co niedzielę błogosławił. Piękny widok jest z tego okna, od Bazyliki po ostatnią kolumnę na placu Św. Piotra. Potem zajrzeliśmy jeszcze do biblioteki, w której było masę książek w przeszklonych szafach. Ojciec Święty wszedł do biblioteki i zawołał: „Mój Boże! Kiedy ja to wszystko przeczytam?”. Żegnając się, Ojciec Święty wspomniał na czas, kiedy razem jeździliśmy pływać na basen do Ojców Werbistów i powiedział: „Widzisz Marianku! Już nie pojedziemy do ojców na basen popływać”. Odpowiedziałem Ojcu Świętemu: „No to będzie bida, Ojcze Święty, bo na każdym rogu tu na Watykanie strażnik i nie będą nas chcieli wypuścić. A jak Ojciec Święty zarządzi, żeby wybudować basen na Watykanie, to my do Ojca będziemy przyjeżdżać”. A papież odpowiedział: „Masz rację trzeba będzie pomyśleć”. Potem wiadomo, że taki basen zbudowano, w letniej rezydencji w Castel Gandolfo i kiedy papież był jeszcze w pełni sił, to w czasie wypoczynku korzystał z basenu.

Po zakończeniu posługi miał brat jeszcze możliwość bycia na spotkaniach z Ojcem Świętym.

Mój pobyt w Rzymie trwał 6 lat. Po powrocie do Polski wracałem z pielgrzymkami do Rzymu i Watykanu w charakterze przewodnika. Wielokrotnie podróże do papieża odbywałem wraz z biskupem poznańskim. Ile razy byłem na Watykanie, tyle razy dochodziło do spotkania się z Ojcem Świętym. Wiele razy w czasie naszych spotkań Ojciec Święty „groził” mi palcem, że to z mojej winy jest tu na Watykanie, bo ja go tu zawiozłem i zostawiłem.(śmiech). Żartował: „To jest ten winowajca” i wskazywał na mnie z uśmiechem..



markiewicz2

Nie tylko na Watykanie był brat blisko Ojca Świętego. Były też pielgrzymki papieskie do Polski.

W czasie wizyt Papieża w naszej ojczyźnie byłem kierowcą. Byłem w obsłudze pielgrzymek jako tzw. pośrednik pomiędzy Ochroną Rządu, a służbami watykańskimi. Jeździłem vanem marki Pontiac, który miał zdemontowane dwa ostatnie fotele i w ich miejscu była skrzynia, która służyła jako chłodnia, w której lekarz Ojca Świętego przechowywał przyrządy chirurgiczne, także leki i krew Ojca Świętego na wypadek gdyby coś złego się stało. Dzięki Bogu nigdy nie było potrzeby użyć niczego z tej skrzyni. Jako, że woziłem ją w swoim samochodzie miałem zawsze za zadanie stawać za ołtarzem w pobliżu windy ze względów bezpieczeństwa.

Oprócz tego w czasie takich pielgrzymek miałem za zadanie wożenie gości oraz przedstawicieli Stolicy Apostolskiej,

Jakim człowiekiem był dla brata błogosławiony Jan Paweł II?

- Był wielkim człowiekiem, zanurzonym w modlitwie, który zawsze starał się naśladować Jezusa Chrystusa i nigdy nie zmienił swojego charakteru. Pozostał przez całe swoje życie wierny zasadom życia chrześcijańskiego i dla nas jest wielkim wzorem do naśladowania. Świadczył o Bogu w codziennym życiu, spotykając się z ludźmi różnorakich stanów i zawodów. Nie było dla niego różnicy czy to był człowiek niewierzący czy katolik. Najważniejszy był człowiek. Dlatego też nie przypadkiem nazywany był „Papieżem ludzkich spraw”. Nawet po zamachu pokazał ludziom czym jest wybaczenie i jak wybaczać tym, którzy nam źle czynią. Cieszę się z faktu, że mogłem choć przez chwilę być blisko tak wielkiego człowieka. Teraz w telewizji emitowany jest cykl filmów z Arturo Mari, fotografem Ojca Świętego, zatytułowany „Metr od świętości”. Cóż, ja mogę powiedzieć, że także byłem prawie metr od świętości licząc odległość od kierownicy do tylnego siedzenia (śmiech).

„Głogowiak Extra”