KULTURA

Z lasu do stolicy

Dodano: 04.03.2014

Z lasu do stolicy

Z Małgorzatą Mikołajczak, studentką IV roku Akademii Teatralnej w Warszawie, mieszkanką Czechynia rozmawia Zuzanna Błaszczyk.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z aktorstwem?

- Zaczynałam od konkursów recytatorskich. Spotkałam Iwonę Gargas, która jest instruktorem recytatorów i przygotowuje ludzi do szkoły. Widząc we mnie potencjał, zaproponowała mi przygotowanie do ogólnopolskiego turnieju sztuki recytatorskiej, a potem do egzaminów. Przyjechałam do niej kilka razy do Szczecina. Poświęciła mi swój czas, energię, wiedzę i doświadczenie, za co jestem jej bardzo wdzięczna. To dzięki niej dostałam się do szkoły teatralnej za pierwszym razem.



To ogromny sukces, przecież najwięksi aktorzy zdają po kilka razy…

- Zgadza się, choć zdaję sobie sprawę, że duże znaczenie miał tu mój wzrost. Do szkół przyjmują ludzi, którzy się czymś wyróżniają, ja mam 180 cm wzrostu. Można powiedzieć, że to moja cecha charakterystyczna, jestem najwyższa na roku.



Jak wyglądały egzaminy?



- W każdej szkole wyglądają trochę inaczej. Egzaminy w Warszawie składają się z trzech etapów. Pierwszy polega na wstępnej kwalifikacji. Trzeba przygotować parę tekstów o określonych wymogach. Na początku spotkałam się z rektorem Andrzejem Strzeleckim i Krzysztofem Majchrzakiem, którzy poprosili tylko o jeden, wybrany przeze mnie utwór. W drugim etapie jest już 10 członków komisji. Trzeba powiedzieć ten sam tekst, co w pierwszym, jednak profesorowie często przerywają i proszą też o pozostałe, żeby zobaczyć jak kandydaci czują się w wierszu i prozie. Trzeci etap jest najbardziej złożony. Składa się z egzaminu z ruchu, teoretycznego, konsultacji logopedycznych, muzycznych i aktorskich. Uważam, że w trzecim etapie wiele zależy od szczęścia. Często obserwuję ostatni etap egzaminu i widzę, że wielu zdolnych ludzi odpada.

Tobie się udało. Spodziewałaś się tego?

- Nie wiem czy się spodziewałam... Trochę nie widziałam swojej przyszłości inaczej. Nastawiłam się na to, że się dostanę i uwierzyłam w to. Wystarczyło.



Jak wyglądały Twoje pierwsze dni w szkole teatralnej?

- Pierwsze dni to fuksówka. Starsi koledzy uważają, że dostaliśmy się do tej szkoły fuksem, nie jesteśmy studentami, tylko fuksami i musimy udowodnić, że się nadajemy. Musieliśmy chodzić w kartonach, śmiesznie i kolorowo się ubierać, organizować wieczorki, przygotowywać etiudy oraz poznać imiona i nazwiska wszystkich studentów. Zakończeniem tych dwóch tygodni jest przedstawienie fuksówkowe złożone z etiud, które się wcześniej przygotowywało. Przychodzą na nie wszyscy studenci, absolwenci i profesorowie. To w tej szkole tradycja. Uważam, że bardzo miła, pomaga się zintegrować. Mam bardzo zdolnych kolegów na roku, tworzymy zgraną grupę. Wiele się od nich nauczyłam, przede wszystkim pokory.



Z kim pracowałaś w szkole?

- Z Agnieszką Glińską, Mają Komorowską, Krzysztofem Majchrzakiem, Januszem Gajosem, Janem Englertem, Wojciechem Pszoniakiem. Z każdego spotkania czegoś się nauczyłam: od prof. Gajosa precyzyjności i dbałości o szczegóły, od prof. Majchrzaka poszukiwania w pracy spotkania z człowiekiem, od prof. Glińskiej zadawania sobie podstawowych pytań: po co wchodzę na scenę, co mam do załatwienia, a od prof. Mai Komorowskiej tego, że nasz zawód to powołanie, a nie tylko rzemiosło. Właśnie teraz z Panią prof. pracuję nad dyplomem. Robimy szkice z Dostojewskiego na podstawie „Idioty” i „Braci Karamazow”. Wiem, że na ten dyplom przyjdzie szeroka publiczność. Maja Komorowska zaprasza zawsze reżyserów, dyrektorów teatrów, pisarzy, można poznać wielu ludzi, a to przecież dla początkujących aktorów ważne. Pani Profesor dba o swoich studentów.



Jak wyglądają zajęcia w szkole teatralnej na pierwszym roku?



- Jest ich wiele, ale najważniejsze to elementarne zadania aktorskie, piosenka, wiersz i proza. Pracuje się wtedy w małych grupach, a każdy przedmiot prowadzi inny wykładowca. Wszystko kończy się egzaminem po pierwszym semestrze. To bardzo stresujące, bo nad studentami ciągle wisi widmo selekcji. Zresztą przez wszystkie lata w szkole teatralnej trzeba udowadniać, że studenci nie znaleźli się tam przez przypadek.



Po ukończeniu akademii są jeszcze castingi…



- Tak. Aktorzy są ciągle egzaminowani.



Pierwsze castingi masz już za sobą…



- Tak, dostałam się do „Barw szczęścia”. I tutaj decydujący był mój wzrost, bo potrzebna była wysoka, szczupła siatkarka. Grałam Majkę. To miał być epizod, bo nie chciałam być kojarzona z tym serialem, ale rola zaczęła się rozrastać. Miały być dwa odcinki, a w końcu powstało ich dziesięć z moim udziałem. Zaproponowano mi rozwinięcie tego epizodu, jednak nie zgodziłam się na to z uwagi na dyplomy, które są dla mnie ważniejsze.



Jak to wspominasz?



- Dla mnie to po prostu kolejne doświadczenie. Na początku nie wiedziałam czego się spodziewać. Po pierwsze, nie wiedziałam jak wygląda praca z kamerą, a po drugie trudno mi było zaakceptować, że dziewczyna, którą gram w „Barwach szczęścia” jest taka naiwna i prostolinijna. Starałam się trochę zmienić swoją postać. Problemem było to, że w tym serialu jest kilku reżyserów i każdy ma trochę inną wizję. Niestety te wizje nie zawsze są spójne…



Zagrałaś także w „Hotelu 52”



- To też był epizod. Grałam córkę Katarzyny Figury i Krzysztofa Stelmaszyka. To produkcja TVN, trochę na innym poziomie. Gra tam wielu studentów, którzy są traktowani jak profesjonaliści. Zostałam bardzo miło i ciepło przyjęta. Nauczyłam się czegoś nowego i cenię sobie tę lekcję. Poza tym od znajomych, między innymi z Czechynia i Wałcza, dostałam mnóstwo pozytywnych wiadomości. Wszyscy gratulowali mi tych debiutów. To bardzo miłe.



O czym więc marzysz po zakończeniu szkoły?



- Moim marzeniem jest praca w teatrze i filmie. Chciałabym zagrać w polskim filmie fabularnym, spotkać się w pracy z Wojciechem Smarzowskim, czy Janem Komasą. Niestety do tej pory nie znalazłam się jeszcze na planie filmowym. Jeśli chodzi o teatr, to dostałam się w grudniu na warsztaty mistrzowskie z Grzegorzem Jarzyną z Teatru Rozmaitości w Warszawie. Przez kilka spotkań nauczyłam się bardzo dużo, chyba więcej niż przez te wszystkie lata w szkole teatralnej. Chciałabym to kiedyś jeszcze powtórzyć. Bardzo dobrze też wspominam pracę z Agnieszką Glińską, u której zagrałam swój debiut w „ Moralności pani Dulskiej” w roli Hesi na deskach Teatru Współczesnego w Warszawie.



Co będzie robić Małgorzata Mikołajczak za 20 lat?



- Jeśli nie będzie dla mnie miejsca w teatrze, widzę siebie jako aktorkę jakiejś niezależnej grupy, których z roku na rok powstaje coraz więcej. Chciałabym się rozwijać. Robić to, co lubię. Chciałabym, żeby to, co robię było bliskie mojej estetyce, a nie estetyce narzuconej przez reżysera. Mam nadzieję, że po drodze nie zatracę wartości wpojonych mi przez rodziców. Chciałabym stworzyć rodzinę, dom, a na to wszystko zarobić aktorstwem, nie zatracając w tym wszystkim siebie.

„Extra Wałcz”