Odwiedziło nas:
Dodano: 11.03.2014
„Beczka Prochu”
Ukraiński dramat stał się inspiracją do napisania tego tekstu o najpiękniejszym zakątku tego kraju, Krymie. Podróżowaliśmy po nim zaledwie pół roku temu. Przemierzając półwysep byliśmy zaskoczeni, że częściej słyszymy język rosyjski niż ukraiński. Zastanawialiśmy się, kiedy ta ukraińska perła stanie się przysłowiową kością niezgody. Jak widać sprawy potoczyły się błyskawicznie.
Podróż na Krym była męcząca ze względu na odległość i kiepski stan dróg. Plusem był fakt, że nie musieliśmy martwić się o wizy, bo Krym to przecież Ukraina. Inaczej jest w Rosji, która wymaga od nas wiz, a uzyskanie ich wiąże się z wydatkiem kilkuset złotych. Można pojechać osobiście do ambasady lub zlecić to w biurze turystycznym, lecz pośrednictwo kosztuje ok. 100zł.
Przygodę z Krymem rozpoczęliśmy od przylądka Kazantyp, leżącego nad Morzem Azowskim. Był to nasz świadomy wybór, gdyż chcieliśmy zobaczyć Krym z drugiej strony, tej mniej znanej. Miejsce przepiękne, ale turystów niewielu. Pobliskie miasto Szczołkino do niedawna było opustoszałe, dziś zaczyna żyć na nowo. Jednak osiedlają się tu głównie Rosjanie, Ukraińcy żyją w niewielkich skromnych domach, które wynajmują letnikom.
Jakże inne jest wybrzeże Morza Czarnego, to jeden wielki kurort. Domy wczasowe, sanatoria i plaże z doskonale rozwiniętą bazą turystyczną, zaspokoją oczekiwania najbardziej wymagających wczasowiczów. Biznes turystyczny jest w pełnym rozkwicie. Głównie odpoczywają tu Rosjanie, ale coraz częściej zaglądają też turyści z zachodniej Europy. Również wśród Polaków to miejsce było coraz bardziej popularne. Było, bo dziś z zapartym tchem obserwujemy wydarzenia w tamtym rejonie. Wydaje się, że wojna wisi na włosku.
Odwiedziliśmy wszystkie znane czarnomorskie miejscowości turystyczne. Zachwycają swą urodą i położeniem, przyciągają mnóstwo turystów, głównie z Rosji. Większość mieszkańców Krymu to Rosjanie. Na ulicach praktycznie króluje język rosyjski, po ukraińsku nie mówi prawie nikt. Młodzież studiuje w Moskwie i swoją przyszłość wiąże z Rosją. Ci, którzy pozostają na Krymie często uważają, że rosyjski jest językiem, w którym można swobodnie porozumiewać się na całym świecie. Wielu Rosjan wykupiło tu domy i prowadzi działalność związaną z turystyką.
Polacy traktowani są po przyjacielsku. Wielu mieszkańców Krymu było, jest w Polsce lub planuje taki wyjazd. Najczęściej przyjeżdżają do nas w celach zarobkowych, dla nich jesteśmy przysłowiowym „zachodem”. Łączy nas słowiańska dusza a dzieli historia, ta z okresu II wojny światowej i ta najnowsza. Pewien Ukrainiec, mieszkaniec Krymu, wyrzucał nam, że uznaliśmy niepodległość Gruzji a nie poparliśmy Abchazji. Jednak takie zdarzenia należą do rzadkości. Generalnie Krym to bezpieczne i przyjazne miejsce.
Jest wiele miejsc na półwyspie, które wydawały się bardziej rosyjskie niż ukraińskie. To te, o których dziś głośno w mediach, ale to także znany obóz pionierski Artek, w którym spędziliśmy kilka godzin. Piękne nowoczesne obiekty, mnóstwo młodych ludzi- szczęśliwych, roześmianych, pochodzących z Ukrainy, ale rozmawiających po rosyjsku. Wszędzie wzniosłe hasła jak za czasów ZSSR, odnieśliśmy wrażenie, że tu niewiele się zmieniło.
Ogromną gratką dla każdego turysty jest Bałakława. W czasach ZSSR wykuto w skałach zatoki sztolnie, w których mieściły się jednostki 11 dywizji Okrętów Podwodnych. Miasto od 1959r. miało status garnizonu specjalnego przeznaczenia w związku z utworzeniem tu składnicy broni nuklearnej. Z zewnątrz zatoka wyglądała jak typowy kurort, ale w skałach funkcjonowało ogromne zaplecze techniczne dla okrętów podwodnych z zapasami najbardziej niebezpiecznej broni. Obecnie obiekt ten udostępniono turystycznie. W Bałakławie, tak jak w innych miejscowościach na Krymie, spotykaliśmy głównie Rosjan. Kiedy tam byliśmy, życie toczyło się leniwie i nic nie zapowiadało, że w niedługim czasie zakotwiczą tu okręty wojenne.
Kiedy znaleźliśmy się w Sewastopolu, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w Rosji. Miasto – bohater ZSSR, wielki port wojenny na Morzu Czarnym. Baza rosyjskiej Floty Czarnomorskiej (do 2047) na mocy porozumień zawartych między Ukrainą i Rosją po rozpadzie ZSRR. Na ulicach mnóstwo młodych chłopców w rosyjskich marynarskich mundurach. W parkach, na skwerkach, skrzyżowaniach ulic i przed ważnymi budynkami stoją pomniki bohaterów wojennych, tych dawnych i tych współczesnych z Afganistanu czy Abchazji. Do połowy lat 90 XX w. Sewastopol miał status miasta zamkniętego, mieszkali tu głównie wojskowi ze swoimi rodzinami. Później miasto zaczęły odwiedzać tłumy turystów, w porcie stały statki pasażerskie i wycieczkowe, a w zatoce zacumowano okręty wojenne, które można było oglądać z małych stateczków wycieczkowych. Niektóre z nich to pływające laboratoria, specjalistyczne szpitale i inne jednostki przystosowane do działań wojennych. Jeszcze kilka miesięcy temu były atrakcją turystyczną, dziś z niepokojem śledzimy informacje o tych okrętach, które stoją gotowe do interwencji.
Większość Ukraińców chce wejścia do „Europy”, wierzą, że członkostwo w UE przyniesie im dostatek. Jednak, biorąc pod uwagę fakt, że większość mieszkańców Krymu to Rosjanie, nie należy się zbytnio dziwić, że większość z nich opowiada się za przyłączeniem półwyspu do Rosji. Dziś Krym to beczka prochu. Nikt nie jest w stanie przewidzieć najbliższych wydarzeń. Czy w czasie tej zawieruchy nie ucierpią perełki architektury, przyrody i historii? Po ustabilizowaniu się sytuacji ponownie zaczniemy odwiedzać Krym, ale jak nas tam powitają? Pojedziemy na Ukrainę czy do Rosji?
Byliśmy w tych wszystkich miejscach tak niedawno, patrzyliśmy na uśmiechniętych rosyjskich marynarzy, rozmawialiśmy ze studentami w marynarskich mundurach i zwykłymi ludźmi, z którymi utrzymujemy kontakt. Dziś trudno nam sobie wyobrazić, że ludzie ci gotowi są do wojny a dawni przyjaciele stali się wrogami. Zdaliśmy sobie sprawę, że właściwie nasza podróż była tzw. ostatnim dzwonkiem, bo nie wiadomo, kiedy będzie można spokojnie wrócić w tamte strony.
GRAŻYNA SROCZYŃSKA