GWIAZDY MÓWIĄ

Linia życia - Z Grześkiem Skawińskim i Waldkiem Tkaczykiem z zespołu KOMBI rozmawia Tamara Gujska- Szczepańska

Dodano: 16.11.2013

Linia życia

Nie mają parcia na szkło i nie chorują na celebrytyzm, który dotknął większość show-biznesu. Stronią od afer, skandali i plotek. Nie krytykują innych zespołów. Mają dużo skromności, pokory, wielki szacunek dla fanów i widowni. Emanują kulturą i klasą. Są profesjonalistami w każdym calu. Solista w sekundę nawiązuje kontakt z publicznością, a po chwili kupuje całą rozśpiewaną widownię. A w życiu prywatnym? Dochodzi jeszcze słowo przyjaźń, która nie poddaje się upływowi czasu, odległości ani różnym kolejom losu.

Pracujecie razem 40 lat i ciągle jesteście na topie. Z czasem coraz lepiej gracie, wyglądacie i jesteście w coraz lepszej formie. Zdradźcie tajemnicę waszej długowieczności, że tak powiem, zespołowej.



G.S. Niech Waldek się wypowie, on umie zdradzać tajemnice długowieczności.

W.T Przede wszystkim dzięki za miłe słowa. Uważam, że to, co mówisz, jest normalną koleją rzeczy, bo to, że tak długo gramy i utrzymujemy się w czołówce polskiej muzyki jest efektem naszej miłości do grania. Ona nas konserwuje, daje napęd do życia, nie pozwala oklapnąć. Stymuluje nas to, że mamycały czas kontakt z ludźmi, głównie młodymi, bo na nasze koncerty przychodzi nie tylko nasze pokolenie, ale całe mnóstwo młodzieży. To nas ogromnie cieszy i daje nam witalność, a granie to nasza życiowa pasja, to najważniejsza rzecz, która nam się w życiu przytrafiła. Z wielkim zaangażowaniem i emocjami podchodzimy do każdego koncertu i każdego muzycznego przedsięwzięcia, a publiczność to czuje, widzi, że nic nie jest udawane i nam to odwzajemnia. Ona daje mam wielką energię, a my oddajemy jej energię tę energię z nasza muzyką. Pasja i miłość do muzyki nie może ani znudzić, ani zmęczyć, bo jeśli się tę pasję i zapał ma, to pokona się wiele przeszkód, niedogodności, przeciwności losu. Czerpie się z tego siłę i motywację do tego, żeby grać, komponować, wydawać następną płytę, organizować kolejną trasę koncertową. To nasze perpetuum mobile.

„…Dobre stopnie za chamstwo masz. To jest to,
W nowym zwarciu za faulem faul nim gruchnie gong.
Mówią szmal określa byt, trzymaj tak.
Twarde łokcie pomogą ci i giętki kark.
Słodkiego, miłego życia bez głodu, chłodu i bicia.
Słodkiego, miłego życia, jest tyle gór do zdobycia..”



Wasza muzyka łączy pokolenia. Na milanowskim koncercie stali obok siebie emeryci i dzieciaki z podstawówki i wszyscy znali słowa piosenek KOMBI. Jak to jest, że tak wielka ilość waszych utworów pozostaje hitem przez kilkadziesiąt lat?



G.S Najwyraźniej niektóre rzeczy przechodzą z pokolenia na pokolenie. Nasze utwory, te grane wiele, wiele lat temu śpiewane są przez dzieciaki i to jest niesamowite. Widocznie nasza muzyka trafiła pod strzechy i te piosenki śpiewa się w domach. A może stała się jakimś rodzajem dobra narodowego i własnością pokoleń?

„…Każde pokolenie ma własny czas.
Każde pokolenie chce zmienić świat.
Każde pokolenie odejdzie w cień.
A nasze nie….”

Jesteście zgrani jak doskonały organizm, nikt z was nie gra na siebie, nie robi niczego pod publiczkę.



G.S. Taka jest istota grania zespołowego. Po to jest zespół, a nie solista z zespołem, w którym członkowie zmieniają się, co chwila. Właśnie tak rozpadały się najlepsze zespoły. Żeby się nawzajem napędzać, stymulować twórczo, tworzyć interakcje trzeba osiągnąć pewien etap zgrania. Tak jak w wielkich zespołach czy orkiestrach symfonicznych chodzi o to, żeby stworzyć jeden organizm. Gdyby każdy grał na siebie, albo chciał mieć swój czas, nie można byłoby osiągnąć w graniu tej ekspresji, ani zamkniętej i doskonałej całości. To najważniejsza sprawa w graniu zespołowym i staramy się do takiego ideału dążyć.

„…To ostatni raz ,mocno przytul mnie.
To ostatnia noc, to szalony sen.
Ten ostatni raz rozpłyniemy się.
Nie zapomnij mnie, a będę tam gdzie ty…..”



A jak się gra z dzieckiem?



W.T. Przypadków rodzinnego grania jest w polskim show biznesie więcej. Nie wiem, czy to znak czasu i czego to znak, ale w wielu zespołach występują dzieci z rodzicami. U nas tak zrządził los, bo Janek Pluta, nasz perkusista, ciężko zachorował. Trzeba było go natychmiast zastąpić i zagrał z nami Adam. Granie wyszło świetnie. Adam ma dobre wykształcenie muzyczne, zespołowości dodają geny, bo obaj jesteśmy Bykami i mamy ten sam dzień urodzin. Ja jestem dojrzałym, refleksyjnym Bykiem, Adam młodym i bardziej rozjuszonym, a jak wiadomo perkusja jest instrumentem wymagającym dużej ekspresji. Gdyby perkusista był ospały, to zespół by nie żył. Tak więc Adam stał się integralnym członkiem zespołu i mam nadzieję, że na milanowskim koncercie było słychać, że nie grał, dlatego, że jest synem Waldka Tkaczyka, tylko dlatego, że jest świetnym perkusistą. Nie jest to nepotyzm ani kumoterstwo, ale przypuszczam, że za jakiś czas nie będzie atutem Adama, że jest moim synem, tylko będzie odwrotnie i ze sceny usłyszymy zapowiedź, że na gitarze basowej gra ojciec tego słynnego Adama. Obecny skład z Wojtkiem Hornym grającym na instrumentach klawiszowych uważam za najlepszy, w jakim ostatnio przyszło nam grać.

„…Tak mnie uczyli od małego,
tylko wygrana liczy się.
Oj mamo, mamo będę gwiazdą.
Jak wolno spełnia się ten sen….”



Ile najlepszy polski gitarzysta ma w swojej kolekcji gitar? Czy zostały ci jeszcze jakieś miejsca niewytatuowane? Ile wydaliście płyt? Jaka jest rekordowa ilość zagranych przez was koncertów?



G.S. Gitar mam pewnie między 40 a 50. Do wytatuowania zostało mi miejsce na twarzy, ale trochę trzeba się przy tym tatuowaniu nacierpieć. Wytatuowanie dużych kolorowanych połaci skóry jest procesem nieodwracalnym. Nie można ich usunąć ani wybielić, ale w razie czego można z nich zrobić damską torebkę. Wydawane płyty przestaliśmy już liczyć. W maju zagraliśmy 20 koncertów, ale w starych czasach było ich jeszcze więcej. W latach 80. grało się na ilość. Nie było koncertów komercyjnych, obowiązywała jednakowa stawka za koncert i żeby więcej zarobić trzeba, było ich więcej zagrać. Pod tym względem czasy są lepsze, bo w naszym przypadku możemy mieć więcej swobody w decydowaniu gdzie chcemy zagrać. Budżetu takiego koncertu nie udźwignie sala na kilkadziesiąt osób. Nasze koncerty raczej nie są kameralne, zwykle gramy dla wielkiej widowni. Nigdy nie moglibyśmy mieć takich stawek, jak przy dużej masowej imprezie, a przecież organizatorom wszystko musi się bilansować.

„…Ten wspaniały świat już tylko w mojej głowie.
Wspaniały świat bez grzechów i bez kłamstw.
Zostanę tam, do końca wierny sobie.
Wspaniały świat, jedyny który znam…”

Kochacie życie na walizkach czy ciąży wam nieustanne przemieszczanie się?



W.T. Przyzwyczailiśmy się, choć aspekt życia na walizkach to ciemna strona naszej pracy. O ile samo granie jest wielką przyjemnością, to przejazdy są bardzo męczące mimo fragmentów autostrad, wygodniejszego samochodu i lepszych hoteli. Często w jeden weekend przemierzamy tysiące kilometrów. Gramy w Bieszczadach i musimy dojechać tam z Trójmiasta. Ludzie na koncertach często się bardzo dziwią, gdy mówimy, że musieliśmy wstać o 5-ej, żeby do nich dojechać, tak jakbyśmy mieli się teleportować albo przylecieć samolotem. Tułaczka jest immanentną częścią zespołów pod każda szerokością geograficzną, bo na całym świecie, jaki by to nie był artysta, to musi się przedostać do swoich fanów, dojechać do ich miasta.

„…Pomiędzy sceną a hotelem
Wtulony w trasy płytki sen
Wciąż czekam w poczekalni sławy,
Ciągle nie słychać słowa: wejdź….”


Przyznamy się czytelnikom skąd się znamy?



G.S. Jasne! Siedzieliśmy w jednej ławce na studiach Pedagogiki Specjalnej na Uniwersytecie Gdańskim. Waldek był o rok wyżej, więc się trochę dystansował.

Czy przydaje się wam na coś ukończony kierunek?



G. S. Trafiliśmy na studia z różnych powodów, żeby wyjechać z małego miasteczka, żeby uciec przed wojskiem, a nie mając ścisłych umysłów wybraliśmy studia humanistyczne. Nie byliśmy prymusami, bo prawie jednocześnie ze studiami zaczęliśmy grać zawodowo. Studia dawały nie tylko konkretną wiedzę, ale ogładę, szersze horyzonty myślowe, przenosiły w lepsze świat, zmuszały do przeczytania większej liczby książek. Czasem żartujemy, że studia na Pedagogice Specjalnej dobrze nam zrobiły,bo często przychodzi nam mieć do czynienia z ludźmi mało rozgarniętymi. Odpowiadamy zawsze, że damy sobie radę, bo mamy przygotowanie zawodowe i nie tacy wariaci są nam straszni. Ale podziwiamy ludzi, którzy zostali w zawodzie, bo to bardzo trudna, choć satysfakcjonująca praca.

„… Tak często cię spotykam, przechodzisz obok mnie,
lecz rzadko patrzysz w moja stronę.
Nie mogę cię zatrzymać ,rozpływasz się jak sen
Nie słyszysz nawet kiedy wołam cię….
Nasze randez vous tylko w wyobraźni
Nasze randez vous moich snów…”

Linia życia zaprowadziła was do Milanówka, jakie wrażenie zrobiło na was to miejsce?



G.S. Bardzo dobre. Na koncercie była świetna publiczność, którą serdecznie pozdrawiamy i dla której z przyjemnością jeszcze kiedyś zagramy.

To życzę wam słodkiego, miłego życia i dziękuję za rozmowę.





„Bibuła Milanowska”, za: „Fakty 24 Extra”