GWIAZDY MÓWIĄ

Rzeszów jest mi szczególnie bliski

Dodano: 13.12.2013

Rzeszów jest mi szczególnie bliski

Rozmowa z ANITĄ LIPNICKĄ

- Pozdrawiam z Rzeszowa!


- Bardzo mi miło.

- Z paru względów nasze miasto jest ci szczególnie bliskie.



- Zgadza się. Bywałam w nim często, szczególnie wtedy, kiedy moim i Johna menadżerem był niestety nieżyjący już Mariusz Szczurek. Regularnie bywaliśmy też w studiu w Boguchwale, w którym powstawały nagrania demo do naszej pierwszej wspólnej płyty „Nieprzyzwoite piosenki” oraz kolejnej „Inside Story”. Długie lata współpracowaliśmy też z ekipą nagłośnieniową pochodzącą z tego regionu.

- Teraz jesteś w trasie koncertowej, promującej Twoją najnowszą płytę „Vena Amoris”. Przy niej też Ci towarzyszą?



- Tym razem są to angielscy muzycy. Chcę im zaprezentować nasz kraj, kulturę, ludzi. Mam nadzieję, że publiczność zabierze na nasze koncerty jakieś nalewki, weki czy pierogi domowej roboty, żeby mogli zasmakować także w naszej kuchni (śmiech).

- Ty im nie gotujesz?



- W trasie byłoby mi dość ciężko.

- A co z kuchenką polową?



- Masz rację, zupełnie o niej zapomniałam (śmiech).

- Prezentujesz publiczności nowy materiał. Serwujesz także sprawdzone przeboje? Tylko nie mów, że „wszystko się może zdarzyć”…



- Nie powiem, bo sama już w to nie wierzę. Ale na pewno prócz nowego materiału, znajdzie się miejsce na stare piosenki. Jeszcze nie wiem które, dopiero wybieram te, z którymi nadal się utożsamiam i jestem emocjonalnie związana.

- Nowy album to pierwszy od lat, na którym śpiewasz w języku polskim.



- Po latach poczułam taką potrzebę. Z Johnem siłą rzeczy nie mogłam śpiewać po polsku. Owszem, próbowaliśmy, ale w jego ustach brzmiało to bardzo zabawnie. Poprzednia płyta też była po angielsku. Zatęskniłam za językiem ojczystym. Poza tym byłam ciekawa jakie myśli będą mi się formułować w głowie, kiedy będę pisała po polsku. Język traktuję jak instrument. Każdy nasyca piosenki innymi krajobrazami muzycznymi. Poza tym tak dawno nie pisałam po polsku, że tworząc tę płytę, traktowałam to jako nowe wyzwanie, szczególną atrakcję w życiu. Kiedyś chciałabym też nagrać coś po hiszpańsku, ale póki co nauczyłam się go na poziomie podstawowym.

- Niby ten album jest twoim solowym, ale znajdują się na nim także kompozycje Johna Portera.



- Dokładnie dwie. Jedną napisaliśmy wspólnie. Ciekawostką jest również to, że utwór otwierający płytę napisałam z kolei z synem Johna, Aleksem.

- Te muzyczny rozwód z Johnem wzięłaś już na zawsze, czy stworzycie jeszcze kiedyś coś razem?



- Na pewno, bo oboje bardzo tego chcemy. Ale wspólny projekt to dla nas bardzo wyczerpujący emocjonalnie proces. Poza tym postanowiliśmy się „rozstać” dla dobra naszej córki, która kiedy razem tworzymy czy jedziemy w trasę, zostaje z opiekunką. To dla niej trudne do uniesienia. Pola ma prawie osiem lat i coraz więcej obowiązków. A niestety nie mamy wsparcia w postaci dziadków, którzy mogliby zająć się nią pod naszą nieobecność. Dlatego ustaliliśmy, że póki co, kiedy ja jadę na koncert, John zostaje w domu. Zaraz on pojedzie do Anglii, nagrywać swój solowy album, a wtedy ja będę zajmować się córką.



- Mówisz o wzajemnym wspieraniu się. Ty wokalnie wsparłaś niedawno projekt muzyczny swojego brata Arka, który na co dzień jest członkiem kabaretowej Grupy Rafała Kmity.



- Po prostu pomogłam zaistnieć jego projektowi, który ochrzcił jako Voice Band. Zaśpiewałam na ich płycie trzy piosenki. Cieszę się, że im się udało. Mam nadzieję, że będą nadal nagrywać, choć każdy z nich, poza zespołem, jest dość mocno zajęty.

- Z kolei na ostatni album swojego pierwszego zespołu Varius Manx, zgodziłaś się napisać dwa teksty. Przeprosiliście się?



- Ależ myśmy się nigdy na siebie nie gniewali. Odeszłam od grupy, bo nasze drogi muzyczne zaczęły się za bardzo rozchodzić. Może nie jesteśmy aż tak wielkimi przyjaciółmi, żeby bywać u siebie na wigilii, ale kiedy się gdzieś spotykamy, to serdecznie się witamy. A z piosenkami było tak, że zadzwonił do mnie Robert Janson z taką propozycją. Zgodziłam się przesłuchać materiał. Powiedziałam, że jeśli coś poczuję, to spróbuję napisać słowa. No i w dwóch przypadkach poczułam (uśmiech).



- Co właściwie jest nie tak z tym zespołem, że już po raz piąty zmienia wokalistkę?



- O tym, że od chłopaków odeszła Józia dowiedziałam się niemal wczoraj i dla mnie samej był to prawdziwy „njus”. Chyba zespół prześladuje jakiś wyjątkowy pech. Wiem dlaczego ja odeszłam. Rozstania Kasi Stankiewicz z chłopcami mogłam się spodziewać, bo jest ona wyjątkową indywidualnością. Zresztą bardzo sobie cenię jej solowe poczynania. Z Moniką to już zupełnie inna, bardziej tragiczna historia.

- Może kiedyś stworzycie wspólny projekt pod nazwą „byłe Variuski”?



- (śmiech). Pewnie chciałbyś teraz usłyszeć „wszystko się może zdarzyć”.

Autor: Marcin Kalita